czwartek, 8 grudnia 2016

Zlepek kilku dłuższych, listopadowych myśli

15.11.2016

Nie lubię listopada.
Piękna październikowa jesień została zmuszona do szybszego odejścia przez zimowe już przymrozki. Jeszcze znicze postawione pierwszego listopada na grobach nie zdążyły się wypalić, a już jesteśmy bombardowani świątecznymi reklamami. Kawiarnie nie pachną jeszcze cynamonem i pierniczkami, więc wychodzenie z nich na zewnątrz jest wyjątkowo nieprzyjemne. Do całej tej nieprzyjaznej aury dokładają się obowiązki szkolne, co sprawia, że mam ochotę wrócić do domu, zakopać się w pościeli i nastawić budzik na przyszłą wiosnę. Ewentualnie święta czy ferie zimowe.
Dlaczego nie mogłam się urodzić wiosną.
Jednak trzeba jakoś przetrwać. Dni mijają mi z tą wyczekiwaną długo płytą na zmianę z tym jedynym w swoim rodzaju artystą. Spacery ze szkoły na przystanek nie są już takie przyjemne jak wcześniej. Przez przymrozki stają się nawet niebezpieczne dla takich niezdarnych ludzi jak ja.
(...)

19.11.2016

Są takie dni w roku, kiedy uświadamiasz sobie, że jednak ty to masz w życiu szczęście. 
W moim przypadku był to dzień urodzin. Sezon osiemnastek zbliża się ku końcowi, a ja ubolewałam nad faktem, że nie będę miała swojej imprezy. Co jak co, ale jest okazja do spotkania się ze znajomymi, z którymi szczególnie teraz coraz rzadziej ma się czas wyjść na kawę czy pojechać gdzieś na parę dni. Koszt organizacji takiej imprezy przerósł jednak moje założenia, a fizycznie niemożliwe było zaproszenie tych wszystkich ludzi do mieszkania. Więc pogodzona już z tym faktem szykowałam się na wyjście na miasto z chłopakiem. Nie wiedziałam jednak gdzie mnie zabiera, ale liczyłam na naszą ulubioną kawiarnię w mieście, gdzie z resztą rok temu byliśmy na naszej pierwszej randce. Idąc przez rynek naszego miasta rozmawialiśmy o pubach, które w piątkowy wieczór tętniły życiem. Zwróciłam jego uwagę na jeden z nich, który był miejscem spotkań z moimi przyjaciółmi z gimnazjum. Zaproponował, żebyśmy w takim razie weszli tam na chwilę i zjedli tę zapiekankę, która tak dobrze mi się kojarzy. Nie chciałam psuć jego planów, ale po jego zapewnieniu, że z nimi nie koliduje, wstąpiliśmy tam.
I ku mojemu zaskoczeniu byli tam moi znajomi z gimnazjum. I znajomi z liceum. I siedzieli razem przy jednym stoliku i jak się pojawiliśmy to wstali szepcząc między sobą. 
"Jakoś udało mi się tu ich wszystkich zaprosić, wszystkiego najlepszego Słońce"
Popłakałam się dwa razy. Nie mogłam uwierzyć, że zorganizowali mi osiemnastkę, której tak bardzo pragnęłam. I że dostałam od nich "Gwiaździstą noc nad Rodanem".
"Pamiętasz, jak mnie nie było w szkole dwa dni? Poleciałem do Paryża, podmieniłem na coś innego, chyba się do tej pory nie zorientowali."
Ta przepiękna replika wisi już u mnie w pokoju i podziwianie jej prawdziwie mnie uspokaja.
Siedząc tam, patrzyłam na nich wszystkich, jak rozmawiają ze sobą, śmieją się popijając piwo czy inne trunki i byłam prawdziwie szczęśliwa. Jednak nie trwało to zbyt długo, gdyż zgromadzeni jednogłośnie stwierdzili, że skoro przyjaciół, prezenty i tort już mam, to brakuje mi tylko jeszcze jakiejś dobrej muzyki i miejsca do tańca. I przenieśliśmy się do jednego z klubów w naszym mieście, gdzie naprawdę dobrze spędziłam czas. 
Zostanie to w mojej pamięci na bardzo, bardzo długo. Tego jestem pewna.


25.11.2016

Wczorajszy dzień był szczególny. 
Nie jestem osobą, która przywiązuje jakoś specjalnie uwagę do dat, ale tego dnia wypadła nasza rocznica, której nie mogliśmy spędzić razem. A ja miałam na nią inne plany, które powstały dużo dużo wcześniej.
Te plany to koncert Bastille, który został zapowiedziany już na Openerze, ale oficjalnie ogłoszony jakiś czas później. Jest to zespół, od którego zaczęłam moją przygodę z koncertami i mam dla niego specjalne miejsce w moim sercu. Może dlatego, że gdy zaczynałam zapoznawać się z ich muzyką, byłam w gimnazjum i moje poznawanie ich było czymś, co teraz ma swoją nazwę, która brzmi fangirling. Po jakimś czasie ta faza (można powiedzieć) ustała, ale sentyment pozostał. Gdy ogłosili ich występ na tegorocznym Openerze byłam jak "o spoko, widziałam ich na żywo trzy razy, ale ich koncerty są świetne, więc będzie fajnie."
Nie było fajnie. Było zajebiście (wybaczcie słowo, ale żadne inne tak tego dobrze nie obrazuje). Poczułam się jak kiedyś, chociaż wcale tak dużo czasu nie minęło. Jak Dan (wokalista) łamanym polskim powiedział "wracamy w listopadzie" to poprzysięgłam sobie, że muszę tam być.
No i byłam. I bawiłam się świetnie.
Ludzie, którzy nigdy nie byli na koncercie nie rozumieją, dlaczego chce mi się stać kilka godzin na mrozie czekając na otwarcie bram, potem skakać w tym tłumie ludzi i zdzierać gardło wykrzykując słowa piosenek. Dlaczego to jest takie ekscytujące. Podobne zdanie ma mój luby, więc postanowiłam, że nie będę na niego naciskać, żeby ze mną pojechał, bo pewnie będzie jeszcze kiedyś taka okazja.
Przed koncertem odbyło się spotkanie z zespołem, które polegało głównie na podpisywaniu płyt i przybijanie piątek z członkami zespołu. Dla mnie to było spełnienie marzeń, bo od ich pierwszego koncertu chciałam zamienić z nimi parę zdań. I miałam nareszcie taką możliwość. 
(Dla wtajemniczonych: Dan jest milion razy przystojniejszy na żywo, a jego oczy mają z bliska jeszcze większą głębię.)
Sam koncert był naprawdę dopracowany, piosenki na żywo brzmiały o wiele lepiej niż na płycie. Tak z resztą zazwyczaj jest i uważam, że każdy, kto chodź trochę interesuje się muzyką, powinien się kiedyś o tym przekonać. Nowa trasa związana z wydaniem płyty oznaczała wprowadzenie nowych elementów, które są dla mnie jak jak najbardziej na plus. Oczywiście niektóre elementy w ich repertuarze pozostały niezmienne i uświadomiły mi, jak dobrze wspominam ich koncerty i jakie to ma dla znaczenie. 
Niesamowite przeżycie, które naprawdę ciężko opisać. Zainteresowanych zapraszam tutaj: klik


29.11.2016

Wiecie, że czasami może być jeszcze lepiej, nawet jeśli wydaje wam się, że to niemożliwe?
Jest wielu artystów, których podziwiam. Jednak jest takie nazwisko, które kojarzy mi się z niezwykłym pięknem i wrażliwością.
Podsiadło.
Większość myśli: Dawid Podsiadło. Z całą pewnością o nim napiszę, ale po jego koncercie, na który w grudniu się wybieram. Czuję, że będzie o czym pisać.
Teraz chciałabym się skupić na Jacku Podsiadło. Jako wielka fanka jego twórczości podsyłałam jego utwory znajomym. Jednemu tak się spodobało określenie "gwiazdo idiotyzmu", że ustawił sobie je jako pseudonim w moim telefonie. Mój chłopak po przeczytaniu "Litanii" zaczął się do mnie często zwaracać Przyczyno mojej radości.
Mimo tego, jego twórczość jest mi naprawdę bliska, nie mogłam natrafić na żadną jego książkę. A gdy już to mi się udało, fundusze w moim portfelu nie poznawały mi na jej zakup.
Od dzisiaj jestem posiadaczką tomu "Pod światło". I to nie byle jakiego. Na pierwszej stronie nabazgrane mam niebieskim długopisem:

Karolinie, na osiemnaste urodziny,
prezent trochę spóźniony, ale z mojej winy.
Za to dedykacja jest trzynastozgłoskowcem.
Niechaj chodzą za Tobą i wilki i owce.  
                                                                     JPodsiadło

- Jakim cudem udało ci się to zdobyć? 
- Też miałem problem ze znalezieniem jakiejś jego pozycji na półkach, więc postanowiłem zwrócić się do samego autora.
- Ale jak to? 
- Pogrzebałem trochę w internecie, udało mi się uzyskać do niego prywatnego maila. Napisałem mu trochę o tobie i o moim pomyśle na prezent. Jak bardzo mi zależy i czy jest w stanie mi pomóc. Na odpowiedź czekałem ponad miesiąc, pan Podsiadło odpowiedział, że sam nie zajmuje się sprzedażą, ale ma przy sobie "Pod światło" i może mi wysłać.
- Pewnie cię to kosztowało fortunę...
- Nie. Pan Podsiadło stwierdził, że za prezenty się nie płaci. 
____________________________________________________________________

Z powodu braku czasu na publikację każdego posta osobno, skróciłam je i połączyłam w całość. Mam nadzieję, że jakoś się to prezentuje. Jak żyjecie? :)

poniedziałek, 31 października 2016

You've Got The Love

Jeśli nie masz ochoty czytać moich m.in chrześcijańskich wywodów to śmiało kliknij "x" tam u góry.

Z wiarą u mnie było bardzo różnie. Moi rodzice nie chodzą do kościoła poza świętami (a czasem nawet wtedy nie), nie widzą po prostu takiej potrzeby. Na ten etap, w którym jestem teraz, miało wpływ wiele czynników, ale odwołam się do kilku najważniejszych.

Chodząc na spotkania do bierzmowania czułam się naprawdę świetnie. Na wszystkich kościelnych uroczystościach, niezależnie czy to była zwykła niedzielna Msza czy Wielki Piątek, starałam się uczestniczyć z otwartym sercem na słowo Boże. Wiadomo, że nie zawsze tak było i nie na wszystkim odgórnie wyznaczonym byłam, ale czułam, że wreszcie gdzieś należę, że są tutaj ludzie, którzy mnie rozumieją, a Bóg jest żywy i obecny w moim życiu. 
Jednak człowiek jest słaby i mimo mojej "dobrze rokującej" wiary i zapale po bierzmowaniu nie pojawiłam się w kościele okrągły rok. Dlaczego? Sama do końca nie umiem wyjaśnić. Mogłabym się tłumaczyć tym, że moi rodzice nie chodzą i nikt mnie jakoś specjalnie nie zachęcał, abym trzymała się moich wcześniejszych postanowień, ale wiem, że to tylko głupie gadanie.

Niedługo potem zderzyłam się ze ścianą. Jesienny wypad na pizzę z przyjaciółmi. Odebrałam telefon od znajomej, z którą ostatni raz widziałam się w wakacje.
"Hej, co tam u ciebie? Nie przyszło ci wezwanie do sądu?"
"Co? O czym ty mówisz?"
"A to się nie martw, jak nie przyszło to nie przyjdzie, sorry za ten telefon"
Ale przyszło. Tydzień później. Do tej pory pamiętam histerię, w jaką wpadłam, po przeczytaniu tego kawałka papieru. Natłok myśli, że zawiodłam rodziców, że zrujnowałam sobie przyszłość.

Pamiętam jakby to miało miejsce wczoraj. Letnie popołudnie, siedzimy na przystanku popijając piwo. Ja, moja koleżanka i jej znajomi, których wtedy poznałam. Jeden z nich, ze względu na późną porę, proponuje zmianę miejsca. Pokazuje nowo wybudowany dom, drzwi i okna zabite deskami.
"Spokojnie, on już w takim stanie stoi od dawna, nikt się nim nie przejmuje."
Nie minęło wiele czasu, a siedzieliśmy w środku na pustakach, pośród materiałów budowlanych. Nie czuję się dobrze wśród nowo poznanych chłopaków, kłamię koleżance, że umówiłam się z mamą, że o tej porze już będę wracać do domu. Wsiadam w autobus, zakładam słuchawki i pojazd odjeżdża.
Od tego dnia minęło parę miesięcy, a ja czytałam o włamaniu, kradzieży szacowanej na kilka tysięcy, szkodach, nieprzyjemnym incydencie z właścicielem. Ale ja przecież nic takiego nie zrobiłam, ja tam tylko weszłam, ja nic nie zrobiłam...

Cała reszta dochodziła do mnie stopniowo. Że nieprzypadkowo moje nazwisko znajdowało się na tym wezwaniu, tym bardziej jako pierwsze. Przecież oni wszyscy się znali. Łatwo jest zrzucić na dziewczynę z miasta, ustalić własną wersję wydarzeń. Potwierdzoną przez wszystkich poza mną. O sytuacjach, które miały miejsce w międzyczasie, dowiedziałam się już z papierów sądowych, które pokazał mi adwokat. O zeznaniach tamtych ludzi, nieudanych próbach ugody właściciela z nimi, innych incydentach. Ja o niczym nie wiedziałam, ja tam byłam tylko raz, ja nic nie zrobiłam...

Rozprawa zbliżała się wielkimi krokami, a mnie co noc nawiedzał sędzia, który pytał "Wiedziałaś, że ten dom nie należy do żadnego z nich? Byłaś przy tym, jak wyłamali deski? Weszłaś do środka z własnej, nieprzymuszonej woli?", a potem poważnym tonem mówił "Uznaję za winną..."

Dzień przed słyszałam jak adwokat rozmawia z rodzicami. "Rozmawiałem z sędziną, na tej rozprawie się nie zakończy, chce przeprowadzać rozmowy z dyrekcją, nauczycielami, określić stopień demoralizacji, ustalić winnego..."

To był początek mojej nauki w jednym z najlepszych liceów w mieście. Nie mogłam sobie wyobrazić zmiany szkoły na taką, gdzie przyjmą kryminalistkę. Nie widziałam swojej przyszłości, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Pamiętam, że zadzwoniła babcia mówiąc wiele rzeczy, jak to już ma w zwyczaju jak się czymś martwi. Między zdaniami padło, że modli się, aby wszystko zakończyło się pomyślnie, ale gdzie ja wtedy na to zwróciłam uwagę.

Dzień rozprawy był najgorszym w moim życiu. W małym pomieszczeniu na jednej ławce siedziałam z trójką chłopaków, reszcie się upiekło głównie przez zeznania na policji, o których nie miałam pojęcia. Strasznie się denerwowałam, przez co nie pamiętam dokładnego przebiegu wydarzeń. Sędzina była bardzo miła, zadała mi niewiele pytań, pozornie niezwiązanych z tematem. Pod koniec usłyszałam: "upomnienie" i nie mogłam uwierzyć. Z początku dlatego, że to nie tak miało być, miałam zostać ukarana za moją bezmyślność. Potem, że wszyscy dostaliśmy to samo, a prawdziwych winnych w ogóle nie było na tej sali. Adwokat był prawdziwie zaskoczony nieprawdopodobnym przebiegiem wydarzeń. Ale przestało mieć to dla mnie znaczenie gdy uświadomiłam sobie, czyja to tak naprawdę zasługa.

Możecie uważać to za zbieg okoliczności, ale ja wiem, że bez boskiej interwencji sprawy potoczyłyby się inaczej. Od tego momentu zaczęłam zauważać rzeczy, których nie widziałam do tej pory. Mam na myśli obecność Boga w moim życiu. Jak poprzez stawianie mi na drodze poszczególnych ludzi, podsuwanie różnych tekstów, przemawianie przez moje sumienie odpowiadał na moje pytania i prośby. Uważam to za swojego rodzaju dar widzenia powiązań między pozornie nic nie znaczącymi zdarzeniami, co sprawia, że po prostu żyje mi się lżej. Bo wiem, że ktoś nade mną czuwa i nie wszystko zależy ode mnie. Taka odpowiedzialność zawsze mnie przerastała, a teraz wiem, że powiedzenie "sama sobie nie dam rady" wcale nie jest oznaką słabości, ale otworzenie się na Bożą ingerencję. 
Mogłabym o tym pisać godzinami, bo żywa relacja z Bogiem jest czymś, czego doświadczam na co dzień, a dochodziłam do tego przez bardzo długi czas, bo od opisywanych wydarzeń minęły ponad dwa lata. Zawdzięczam to kilku wyjątkowym dla mnie osobom, które pokazały mi tę pozytywną prawdziwą stronę Kościoła, której wielu nie widzi przez pryzmat złej opinii o księżach i własnych negatywnych doświadczeniach. Wiele się wydarzyło, niezliczona ilość wzlotów i upadków, ale zawsze znajduję siłę, aby do tej relacji wrócić, która tak naprawdę zawsze jest. Bo ja się mogę odwrócić, ale Jezus zawsze czeka na mój powrót co uważam za wspaniałe. 
Na koniec tej długiej wypowiedzi zerknijcie proszę tutaj. Z tej piosenki pochodzą słowa, z którymi tak bardzo się utożsamiam. A to moja ulubiona jej wersja, w której brałam udział.

Sometimes I feel like saying Lord, I just don't care
But you've got the love I need to see me through

środa, 26 października 2016

See all I need is a whisper in a world that only shouts.

Godzina 22:15, piątek.
Mój upragniony piątek, wreszcie mogę pójść wcześniej spać i nadrobić pięciogodzinny sen na tygodniu. Jednak słyszę dźwięk telefonu, odbieram, a w słuchawce słyszę znajomy głos:
"Masz czas? Nie gadałyśmy jakieś sto lat."
To przyjaciółka z gimnazjum, która na dalsze lata nauki wybrała inne miasto. Z początkowo planowej krótkiej rozmowy wyszły ponad trzy godziny. Opowiadała mi o swoim wyjedzie do południowej Francji na camping surfingowy. O tym, jak wielu ciekawych ludzi poznała, w ilu językach mogła się komunikować. Przybliżyła mi jednego, dwudziestokilkuletniego Niemca, który wziął rok przerwy w studiach i podróżuje po świecie z przerwami na dorywczą pracę. Spełnia marzenia. Nie chcę się tutaj rozpisywać na jego temat, po prostu po tej rozmowie nie mogłam zasnąć przez rozmyślania o swojej przyszłości.

Nie jestem pewna, czy w dobrym kierunku zmierzam. Tak wiem, nie jestem jedyna. Każdy zastanawia się, czy dobrą decyzję podjął w wyborze liceum, studiów czy pracy. Ale doskonale wiem, z czym się wiążą studia, na które celuję. Z ograniczeniem życia towarzyskiego i czasu wolnego do minimum. Wkuwania ogromnej partii materiału z dnia na dzień. Jestem rozdarta pomiędzy wysokimi ambicjami a pragnieniem spełniania marzeń i chodzenia z głową w chmurach. I wiem, że obu tych rzeczy nie da się czasowo pogodzić. Ktoś mi powie: Skończysz studia, znajdziesz pracę i będziesz mogła robić, to co chcesz. Ale czy to będzie to samo? Nikt mi na to nie odpowie.

Często siedząc nad książkami, późną porą, kiedy wszyscy domownicy już śpią, zastanawiam się, czy nie odpuścić. Tak po prostu. Zdać maturę, tak żeby pójść na jakieś lżejsze studia i żyć w pełni studenckim życiem. Mieć trochę czasu dla siebie i na robienie rzeczy, które do tej pory ciągle odkładam w czasie, na "potem". Mieć co wspominać z tych lat, które wielu uważa za najpiękniejsze, poza nieprzespanymi nocami, hektolitrami kawy i drodze uczelnia - mieszkanie.

Parę tygodni temu, w godzinach późno popołudniowych zapukał młody, wysoki mężczyzna w charakterystycznej zielonej koszulce. Okazało się, że to członek WWF, który biega cały dzień od drzwi do drzwi szukając ludzi, którzy chcieliby wspomóc rysie. Tak po prostu. Mój tata zaprosił go do środka, a on poza nakreśleniem sytuacji tych zwierząt w Polsce opowiedział nam parę historii związanych z jego życiem prywatnym. O podróży do Indii stopem. O przyjacielu ze Stanów, który jeździ ze swoim kotem na motorze. O wielu znajomościach, jakie nawiązał pracując dla WWF. Chciałabym mieć tyle barwnych wspomnień będąc w jego wieku.

Wiem, że nie jestem w stanie przewidzieć, jak będzie wyglądało moje życie za 10 lat, ba, nawet nie wiem co będę robiła w przyszłym roku o tej porze. Po prostu dużo myślę, co w efekcie nie prowadzi chyba do niczego. Jestem tym typem człowieka, który nie widzi swoich małych sukcesów, ale jedynie porażki i to, czego mu się nie udało zrobić. 
Wyjeżdżam jutro na rekolekcje z nadzieją na uzyskanie odpowiedzi na moje tak liczne pytania. 
Zostawiam Was z piosenką, która ukazała się na reedycji płyty Dawida Podsiadło, której tytuł to nazwiska mojego ulubionego, serialowego duetu, a głos Julii Pietruchy sprawia, że ta piosenka jest jeszcze bardziej perfekcyjna. 



wtorek, 4 października 2016

I DO care if Monday's black

W świetle ostatnich wydarzeń, o których głośno jest już nie tylko w Polsce, sama postanowiłam się na ten temat wypowiedzieć. Nie chcę nikogo tutaj przekonywać do swoich poglądów ani tym bardziej osądzać, po prostu chciałabym wyrazić swoje zdanie. 


Jestem osobą wierzącą i jestem przeciw zaostrzeniu prawa dotyczącego aborcji.

Zaskoczeni? 


Nie jest sprecyzowane, ile czasu musi upłynąć od zapłodnienia, aby można mówić o człowieku. Jedni uważają, że pod koniec trzeciego miesiąca, kiedy to płód na już wykształcony układ nerwowy, inni, że dopiero po jego przyjściu na świat, a jeszcze inni, że już w momencie zapłodnienia. Osobiście należę do tej ostatniej grupy. Po zapłodnieniu powstaje zupełnie nowy, niepowtarzalny materiał genetyczny, który zawiera w sobie informacje o płci, kolorze włosów, skóry, wzroście i niezliczonej liczbie innych cech, które będą charakteryzowały rozwijającego się człowieka.  Tak, ten zlepek komórek już tak wiele wie. Dlatego aborcja dla mnie jest ingerencją w życie drugiego człowieka, do czego moim zdaniem prawa nie mamy. Możecie to tłumaczyć jak chcecie, że to ze względu na moją katolicką wiarę, naiwność czy nadwrażliwość, ale ja nie czuję się na siłach, aby podejmować decyzję o zakończeniu bytu drugiego człowieka.

I mówi Wam to przyszły (miejmy nadzieję) lekarz, który przyrzeka: służyć zdrowiu i życiu ludzkiemu.*


To, co najbardziej dotyka mnie w temacie aborcji są metody jej wykonywania. Jedną z nich jest tak zwana skrobanka, która wbrew powszechnemu przekonaniu, wykonywana jest na płodach także wtedy, kiedy ma już on wykształcony m.in układ nerwowy i czuje, jak wyrywane są mu kończyny. Nie wspominając już o konsekwencjach tego zabiegu dla zdrowia matki. 



Inną kwestią jest to, że aborcja coraz bardziej idzie w kierunku eugeniki. Aborcja jest dostępna w każdym przypadku m.in w Stanach Zjednoczonych. Tak praktycznie nie rodzą się dzieci z zespołem Downa. Czy to nie jest to, co tego dąży eugenika, na której opierał swoje poglądy Hitler? Do stworzenia idealnej rasy ludzkiej? (Ale to już osoby temat, odsyłam do dokumentu: Eugenika - w imię postępu)


ALE


Wiem, że nie wszyscy w naszym kraju to katolicy i każdy ma prawo do swoich poglądów. Nie będę stała z banerem przedstawiającym zdjęcie martwego płodu, któremu odebrano życie, ani tłukła Was Biblią po głowie mówiąc, że to niemoralne i niezgodne z prawem bożym, a wy żyjecie w kraju katolickim. Wśród Katolików znajduje się wiele takich osób, które zasłaniając się wiarą, tak naprawdę postępują niezgodnie z jej założeniami, a przede wszystkim tym najważniejszym - miłuj bliźniego jak siebie samego. Potępiają tych, którzy dokonali aborcji, mają poglądy inne niż oni. Zapominają często, że sami popełniają błędy. W końcu „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem”. Mój Bóg dał człowiekowi wolną wolę. I każdy powinien mieć możliwość podejmowania decyzji zgodnie z własnymi przekonaniami i moralnością.

Dlatego uważam, że ustawa dotycząca aborcji powinna pozostać bez zmian. Przede wszystkim w Polsce nie obowiązuje prawo religijne, tak jak to jest np. w krajach islamskich. Każda kobieta powinna mieć możliwość podjęcia własnej, nie narzuconej, decyzji. Państwo powinno skupić się na zapewnieniu pomocy zarówno medycznej, jak i psychologicznej dla kobiet, które dokonują aborcji, ponieważ pozostawia ona pozostawia ślad zarówno na ciele, jak i psychice. Podobnie z resztą w przypadku, kiedy kobieta rodzi dziecko, które niedługo potem umiera. Lub wtedy, kiedy wychowuje dziecko, którego nie umie otoczyć miłością, bo widzi w nim swojego gwałciciela. To tutaj powinno wprowadzić się zmiany, aby kobiety nie czuły się osamotnione. Zapewnić pomoc w tak trudnej przecież dla każdej z nich sytuacji.


Z tych powodów w poniedziałek założyłam czarne ubrania. Wzięłam udział w demonstracjach na rynku mojego miasta. Czuję się odpowiedzialna za przyszłość kobiet w kraju, w którym wszyscy żyjemy. Do których sama przecież należę. 


*Jest wiele przypadków np. ciąża pozamaciczna, która polega na tym, że płód rozwija się w jajowodzie i nie ma szans na przeżycie, podobnie z resztą jak matka, którą jego rozwój rozerwie od środka. Nie jest ona wspomniana w proponowanej ustawie, której wady polegają również na jej niedokładnym sprecyzowaniu, przez co może być różnie interpretowana. Dlatego moim zdaniem nie powinna wchodzić w życie. 


W tytule nawiązanie do popularnej piosenki zespołu, który usłyszę na żywo jeszcze w tym miesiącu. Moim zdaniem wyrwane z kontekstu pasuje idealnie.

czwartek, 29 września 2016

Emily is back, bitches!

20 minut zajęło mi przypomnienie sobie loginu do tego miejsca. 
Ale wracam. Chyba. Dla tych 4 obserwatorów. I samej siebie. I z naprawionym laptopem! 
Obiecałam, że wrócę, więc jestem. Nie wiem, czy ktokolwiek z Was jeszcze otrzyma powiadomienie, że coś tutaj dodałam, ale klasa maturalna sprawia, że miewa się różne szalone pomysły. I wiele myśli, które chce się gdzieś wyrzucić. 
Wiele się zmieniło przez ten rok, kiedy mnie tutaj nie było. U Was zapewne też i źle się czuje z tym, że nie wiem co u Was słychać. 

Więc zacznijmy od początku. 
Co u Was słychać? Jak minęły Wam wakacje? Przeczytaliście jakąś dobrą książkę? Poznaliście nowych, ciekawych ludzi? Zrobiliście coś dobrego dla kogoś ostatnio? Jakiej piosenki ostatnio non-stop słuchacie? Piszecie coś, tutaj lub do szuflady? 

Mój poprzedni rok w dużym skrócie:
Wiele się zmieniło, chociaż część pozostała taka sama. Wiele się wydarzyło, trochę dobrego i trochę mniej dobrego, co później i tak okazało się być dobre. Wyznaję taką zasadę, że jeśli dzieje się coś złego to dlatego, żeby potem okazało się być dobre, albo spowodowało coś dobrego. O wiele łatwiej idzie się przez życie z takim podejście. O czym z resztą postaram się Wam wkrótce opowiedzieć.
It's good to be back here again, even if it's only for a little while.

Iconic.