poniedziałek, 31 października 2016

You've Got The Love

Jeśli nie masz ochoty czytać moich m.in chrześcijańskich wywodów to śmiało kliknij "x" tam u góry.

Z wiarą u mnie było bardzo różnie. Moi rodzice nie chodzą do kościoła poza świętami (a czasem nawet wtedy nie), nie widzą po prostu takiej potrzeby. Na ten etap, w którym jestem teraz, miało wpływ wiele czynników, ale odwołam się do kilku najważniejszych.

Chodząc na spotkania do bierzmowania czułam się naprawdę świetnie. Na wszystkich kościelnych uroczystościach, niezależnie czy to była zwykła niedzielna Msza czy Wielki Piątek, starałam się uczestniczyć z otwartym sercem na słowo Boże. Wiadomo, że nie zawsze tak było i nie na wszystkim odgórnie wyznaczonym byłam, ale czułam, że wreszcie gdzieś należę, że są tutaj ludzie, którzy mnie rozumieją, a Bóg jest żywy i obecny w moim życiu. 
Jednak człowiek jest słaby i mimo mojej "dobrze rokującej" wiary i zapale po bierzmowaniu nie pojawiłam się w kościele okrągły rok. Dlaczego? Sama do końca nie umiem wyjaśnić. Mogłabym się tłumaczyć tym, że moi rodzice nie chodzą i nikt mnie jakoś specjalnie nie zachęcał, abym trzymała się moich wcześniejszych postanowień, ale wiem, że to tylko głupie gadanie.

Niedługo potem zderzyłam się ze ścianą. Jesienny wypad na pizzę z przyjaciółmi. Odebrałam telefon od znajomej, z którą ostatni raz widziałam się w wakacje.
"Hej, co tam u ciebie? Nie przyszło ci wezwanie do sądu?"
"Co? O czym ty mówisz?"
"A to się nie martw, jak nie przyszło to nie przyjdzie, sorry za ten telefon"
Ale przyszło. Tydzień później. Do tej pory pamiętam histerię, w jaką wpadłam, po przeczytaniu tego kawałka papieru. Natłok myśli, że zawiodłam rodziców, że zrujnowałam sobie przyszłość.

Pamiętam jakby to miało miejsce wczoraj. Letnie popołudnie, siedzimy na przystanku popijając piwo. Ja, moja koleżanka i jej znajomi, których wtedy poznałam. Jeden z nich, ze względu na późną porę, proponuje zmianę miejsca. Pokazuje nowo wybudowany dom, drzwi i okna zabite deskami.
"Spokojnie, on już w takim stanie stoi od dawna, nikt się nim nie przejmuje."
Nie minęło wiele czasu, a siedzieliśmy w środku na pustakach, pośród materiałów budowlanych. Nie czuję się dobrze wśród nowo poznanych chłopaków, kłamię koleżance, że umówiłam się z mamą, że o tej porze już będę wracać do domu. Wsiadam w autobus, zakładam słuchawki i pojazd odjeżdża.
Od tego dnia minęło parę miesięcy, a ja czytałam o włamaniu, kradzieży szacowanej na kilka tysięcy, szkodach, nieprzyjemnym incydencie z właścicielem. Ale ja przecież nic takiego nie zrobiłam, ja tam tylko weszłam, ja nic nie zrobiłam...

Cała reszta dochodziła do mnie stopniowo. Że nieprzypadkowo moje nazwisko znajdowało się na tym wezwaniu, tym bardziej jako pierwsze. Przecież oni wszyscy się znali. Łatwo jest zrzucić na dziewczynę z miasta, ustalić własną wersję wydarzeń. Potwierdzoną przez wszystkich poza mną. O sytuacjach, które miały miejsce w międzyczasie, dowiedziałam się już z papierów sądowych, które pokazał mi adwokat. O zeznaniach tamtych ludzi, nieudanych próbach ugody właściciela z nimi, innych incydentach. Ja o niczym nie wiedziałam, ja tam byłam tylko raz, ja nic nie zrobiłam...

Rozprawa zbliżała się wielkimi krokami, a mnie co noc nawiedzał sędzia, który pytał "Wiedziałaś, że ten dom nie należy do żadnego z nich? Byłaś przy tym, jak wyłamali deski? Weszłaś do środka z własnej, nieprzymuszonej woli?", a potem poważnym tonem mówił "Uznaję za winną..."

Dzień przed słyszałam jak adwokat rozmawia z rodzicami. "Rozmawiałem z sędziną, na tej rozprawie się nie zakończy, chce przeprowadzać rozmowy z dyrekcją, nauczycielami, określić stopień demoralizacji, ustalić winnego..."

To był początek mojej nauki w jednym z najlepszych liceów w mieście. Nie mogłam sobie wyobrazić zmiany szkoły na taką, gdzie przyjmą kryminalistkę. Nie widziałam swojej przyszłości, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Pamiętam, że zadzwoniła babcia mówiąc wiele rzeczy, jak to już ma w zwyczaju jak się czymś martwi. Między zdaniami padło, że modli się, aby wszystko zakończyło się pomyślnie, ale gdzie ja wtedy na to zwróciłam uwagę.

Dzień rozprawy był najgorszym w moim życiu. W małym pomieszczeniu na jednej ławce siedziałam z trójką chłopaków, reszcie się upiekło głównie przez zeznania na policji, o których nie miałam pojęcia. Strasznie się denerwowałam, przez co nie pamiętam dokładnego przebiegu wydarzeń. Sędzina była bardzo miła, zadała mi niewiele pytań, pozornie niezwiązanych z tematem. Pod koniec usłyszałam: "upomnienie" i nie mogłam uwierzyć. Z początku dlatego, że to nie tak miało być, miałam zostać ukarana za moją bezmyślność. Potem, że wszyscy dostaliśmy to samo, a prawdziwych winnych w ogóle nie było na tej sali. Adwokat był prawdziwie zaskoczony nieprawdopodobnym przebiegiem wydarzeń. Ale przestało mieć to dla mnie znaczenie gdy uświadomiłam sobie, czyja to tak naprawdę zasługa.

Możecie uważać to za zbieg okoliczności, ale ja wiem, że bez boskiej interwencji sprawy potoczyłyby się inaczej. Od tego momentu zaczęłam zauważać rzeczy, których nie widziałam do tej pory. Mam na myśli obecność Boga w moim życiu. Jak poprzez stawianie mi na drodze poszczególnych ludzi, podsuwanie różnych tekstów, przemawianie przez moje sumienie odpowiadał na moje pytania i prośby. Uważam to za swojego rodzaju dar widzenia powiązań między pozornie nic nie znaczącymi zdarzeniami, co sprawia, że po prostu żyje mi się lżej. Bo wiem, że ktoś nade mną czuwa i nie wszystko zależy ode mnie. Taka odpowiedzialność zawsze mnie przerastała, a teraz wiem, że powiedzenie "sama sobie nie dam rady" wcale nie jest oznaką słabości, ale otworzenie się na Bożą ingerencję. 
Mogłabym o tym pisać godzinami, bo żywa relacja z Bogiem jest czymś, czego doświadczam na co dzień, a dochodziłam do tego przez bardzo długi czas, bo od opisywanych wydarzeń minęły ponad dwa lata. Zawdzięczam to kilku wyjątkowym dla mnie osobom, które pokazały mi tę pozytywną prawdziwą stronę Kościoła, której wielu nie widzi przez pryzmat złej opinii o księżach i własnych negatywnych doświadczeniach. Wiele się wydarzyło, niezliczona ilość wzlotów i upadków, ale zawsze znajduję siłę, aby do tej relacji wrócić, która tak naprawdę zawsze jest. Bo ja się mogę odwrócić, ale Jezus zawsze czeka na mój powrót co uważam za wspaniałe. 
Na koniec tej długiej wypowiedzi zerknijcie proszę tutaj. Z tej piosenki pochodzą słowa, z którymi tak bardzo się utożsamiam. A to moja ulubiona jej wersja, w której brałam udział.

Sometimes I feel like saying Lord, I just don't care
But you've got the love I need to see me through

środa, 26 października 2016

See all I need is a whisper in a world that only shouts.

Godzina 22:15, piątek.
Mój upragniony piątek, wreszcie mogę pójść wcześniej spać i nadrobić pięciogodzinny sen na tygodniu. Jednak słyszę dźwięk telefonu, odbieram, a w słuchawce słyszę znajomy głos:
"Masz czas? Nie gadałyśmy jakieś sto lat."
To przyjaciółka z gimnazjum, która na dalsze lata nauki wybrała inne miasto. Z początkowo planowej krótkiej rozmowy wyszły ponad trzy godziny. Opowiadała mi o swoim wyjedzie do południowej Francji na camping surfingowy. O tym, jak wielu ciekawych ludzi poznała, w ilu językach mogła się komunikować. Przybliżyła mi jednego, dwudziestokilkuletniego Niemca, który wziął rok przerwy w studiach i podróżuje po świecie z przerwami na dorywczą pracę. Spełnia marzenia. Nie chcę się tutaj rozpisywać na jego temat, po prostu po tej rozmowie nie mogłam zasnąć przez rozmyślania o swojej przyszłości.

Nie jestem pewna, czy w dobrym kierunku zmierzam. Tak wiem, nie jestem jedyna. Każdy zastanawia się, czy dobrą decyzję podjął w wyborze liceum, studiów czy pracy. Ale doskonale wiem, z czym się wiążą studia, na które celuję. Z ograniczeniem życia towarzyskiego i czasu wolnego do minimum. Wkuwania ogromnej partii materiału z dnia na dzień. Jestem rozdarta pomiędzy wysokimi ambicjami a pragnieniem spełniania marzeń i chodzenia z głową w chmurach. I wiem, że obu tych rzeczy nie da się czasowo pogodzić. Ktoś mi powie: Skończysz studia, znajdziesz pracę i będziesz mogła robić, to co chcesz. Ale czy to będzie to samo? Nikt mi na to nie odpowie.

Często siedząc nad książkami, późną porą, kiedy wszyscy domownicy już śpią, zastanawiam się, czy nie odpuścić. Tak po prostu. Zdać maturę, tak żeby pójść na jakieś lżejsze studia i żyć w pełni studenckim życiem. Mieć trochę czasu dla siebie i na robienie rzeczy, które do tej pory ciągle odkładam w czasie, na "potem". Mieć co wspominać z tych lat, które wielu uważa za najpiękniejsze, poza nieprzespanymi nocami, hektolitrami kawy i drodze uczelnia - mieszkanie.

Parę tygodni temu, w godzinach późno popołudniowych zapukał młody, wysoki mężczyzna w charakterystycznej zielonej koszulce. Okazało się, że to członek WWF, który biega cały dzień od drzwi do drzwi szukając ludzi, którzy chcieliby wspomóc rysie. Tak po prostu. Mój tata zaprosił go do środka, a on poza nakreśleniem sytuacji tych zwierząt w Polsce opowiedział nam parę historii związanych z jego życiem prywatnym. O podróży do Indii stopem. O przyjacielu ze Stanów, który jeździ ze swoim kotem na motorze. O wielu znajomościach, jakie nawiązał pracując dla WWF. Chciałabym mieć tyle barwnych wspomnień będąc w jego wieku.

Wiem, że nie jestem w stanie przewidzieć, jak będzie wyglądało moje życie za 10 lat, ba, nawet nie wiem co będę robiła w przyszłym roku o tej porze. Po prostu dużo myślę, co w efekcie nie prowadzi chyba do niczego. Jestem tym typem człowieka, który nie widzi swoich małych sukcesów, ale jedynie porażki i to, czego mu się nie udało zrobić. 
Wyjeżdżam jutro na rekolekcje z nadzieją na uzyskanie odpowiedzi na moje tak liczne pytania. 
Zostawiam Was z piosenką, która ukazała się na reedycji płyty Dawida Podsiadło, której tytuł to nazwiska mojego ulubionego, serialowego duetu, a głos Julii Pietruchy sprawia, że ta piosenka jest jeszcze bardziej perfekcyjna. 



wtorek, 4 października 2016

I DO care if Monday's black

W świetle ostatnich wydarzeń, o których głośno jest już nie tylko w Polsce, sama postanowiłam się na ten temat wypowiedzieć. Nie chcę nikogo tutaj przekonywać do swoich poglądów ani tym bardziej osądzać, po prostu chciałabym wyrazić swoje zdanie. 


Jestem osobą wierzącą i jestem przeciw zaostrzeniu prawa dotyczącego aborcji.

Zaskoczeni? 


Nie jest sprecyzowane, ile czasu musi upłynąć od zapłodnienia, aby można mówić o człowieku. Jedni uważają, że pod koniec trzeciego miesiąca, kiedy to płód na już wykształcony układ nerwowy, inni, że dopiero po jego przyjściu na świat, a jeszcze inni, że już w momencie zapłodnienia. Osobiście należę do tej ostatniej grupy. Po zapłodnieniu powstaje zupełnie nowy, niepowtarzalny materiał genetyczny, który zawiera w sobie informacje o płci, kolorze włosów, skóry, wzroście i niezliczonej liczbie innych cech, które będą charakteryzowały rozwijającego się człowieka.  Tak, ten zlepek komórek już tak wiele wie. Dlatego aborcja dla mnie jest ingerencją w życie drugiego człowieka, do czego moim zdaniem prawa nie mamy. Możecie to tłumaczyć jak chcecie, że to ze względu na moją katolicką wiarę, naiwność czy nadwrażliwość, ale ja nie czuję się na siłach, aby podejmować decyzję o zakończeniu bytu drugiego człowieka.

I mówi Wam to przyszły (miejmy nadzieję) lekarz, który przyrzeka: służyć zdrowiu i życiu ludzkiemu.*


To, co najbardziej dotyka mnie w temacie aborcji są metody jej wykonywania. Jedną z nich jest tak zwana skrobanka, która wbrew powszechnemu przekonaniu, wykonywana jest na płodach także wtedy, kiedy ma już on wykształcony m.in układ nerwowy i czuje, jak wyrywane są mu kończyny. Nie wspominając już o konsekwencjach tego zabiegu dla zdrowia matki. 



Inną kwestią jest to, że aborcja coraz bardziej idzie w kierunku eugeniki. Aborcja jest dostępna w każdym przypadku m.in w Stanach Zjednoczonych. Tak praktycznie nie rodzą się dzieci z zespołem Downa. Czy to nie jest to, co tego dąży eugenika, na której opierał swoje poglądy Hitler? Do stworzenia idealnej rasy ludzkiej? (Ale to już osoby temat, odsyłam do dokumentu: Eugenika - w imię postępu)


ALE


Wiem, że nie wszyscy w naszym kraju to katolicy i każdy ma prawo do swoich poglądów. Nie będę stała z banerem przedstawiającym zdjęcie martwego płodu, któremu odebrano życie, ani tłukła Was Biblią po głowie mówiąc, że to niemoralne i niezgodne z prawem bożym, a wy żyjecie w kraju katolickim. Wśród Katolików znajduje się wiele takich osób, które zasłaniając się wiarą, tak naprawdę postępują niezgodnie z jej założeniami, a przede wszystkim tym najważniejszym - miłuj bliźniego jak siebie samego. Potępiają tych, którzy dokonali aborcji, mają poglądy inne niż oni. Zapominają często, że sami popełniają błędy. W końcu „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem”. Mój Bóg dał człowiekowi wolną wolę. I każdy powinien mieć możliwość podejmowania decyzji zgodnie z własnymi przekonaniami i moralnością.

Dlatego uważam, że ustawa dotycząca aborcji powinna pozostać bez zmian. Przede wszystkim w Polsce nie obowiązuje prawo religijne, tak jak to jest np. w krajach islamskich. Każda kobieta powinna mieć możliwość podjęcia własnej, nie narzuconej, decyzji. Państwo powinno skupić się na zapewnieniu pomocy zarówno medycznej, jak i psychologicznej dla kobiet, które dokonują aborcji, ponieważ pozostawia ona pozostawia ślad zarówno na ciele, jak i psychice. Podobnie z resztą w przypadku, kiedy kobieta rodzi dziecko, które niedługo potem umiera. Lub wtedy, kiedy wychowuje dziecko, którego nie umie otoczyć miłością, bo widzi w nim swojego gwałciciela. To tutaj powinno wprowadzić się zmiany, aby kobiety nie czuły się osamotnione. Zapewnić pomoc w tak trudnej przecież dla każdej z nich sytuacji.


Z tych powodów w poniedziałek założyłam czarne ubrania. Wzięłam udział w demonstracjach na rynku mojego miasta. Czuję się odpowiedzialna za przyszłość kobiet w kraju, w którym wszyscy żyjemy. Do których sama przecież należę. 


*Jest wiele przypadków np. ciąża pozamaciczna, która polega na tym, że płód rozwija się w jajowodzie i nie ma szans na przeżycie, podobnie z resztą jak matka, którą jego rozwój rozerwie od środka. Nie jest ona wspomniana w proponowanej ustawie, której wady polegają również na jej niedokładnym sprecyzowaniu, przez co może być różnie interpretowana. Dlatego moim zdaniem nie powinna wchodzić w życie. 


W tytule nawiązanie do popularnej piosenki zespołu, który usłyszę na żywo jeszcze w tym miesiącu. Moim zdaniem wyrwane z kontekstu pasuje idealnie.